Kolarstwo torowe, czyli mój pierwszy raz na torze

Kolarstwo torowe było dla mnie czymś zupełnie obcym. Jasne, oglądałem jakieś tam wyścigi i nawet byłem na biciu rekordu Polski w jeździe godzinnej. Ale jako takiego kontaktu z torem nigdy nie miałem. Kilku moich znajomych było na torze w Pruszkowie, kilku jeździło na ostrym kole, a ja zawsze siedziałem na szosie. Zimą decydowałem się na trenażer, nawet nie myśląc o tym, żeby spróbować czegoś nowego. Ostatnio jednak, głównie za sprawą kolegów zrzeszonych w Kolarskiej Grupie Białołęcka (dalej zwanym KGB) czyli moim zespole, postanowiłem ruszyć swoje cztery litery na tor kolarski w Pruszkowie. I wiecie co? I bardzo mi się to podobało. 

Rowery do kolarstwa torowego i moje pierwsze doświadczenie

Niedziela, godzina 5.55. Tak, o takiej porze się obudziłem, żeby na spokojnie przygotować się do wyruszenia w drogę. Szybkie śniadanie w postaci musli z jogurtem, szklanka wody i sprawdzenie torby czy wszystko wziąłem. Bo głupio byłoby gdyby okazało się już na torze, że nie mam butów albo kasku. Bo z ciuchami jeszcze jakoś pewnie udałoby mi się poradzić. Pozostało mi jeszcze spakować izotonik, drobne jedzenie, białko do wypicia po treningu i można ruszać. 

Podróż to trochę ponad pół godziny. Gdyby był to normalny dzień i był dzwon na S8, to pewnie jechałbym ponad godzinę. Na szczęście, nie tym razem. Zbiórkę zaplanowaliśmy przed 7.30, tak żeby na spokojnie się przebrać i odebrać rowery. Tak, te rowery do kolarstwa torowego. Bo na początku nie ma co się rzucać na głęboką wodę i kupować własny sprzęt. Tym bardziej, że dwie godziny jazdy wraz z wypożyczeniem roweru to w sumie nieco śmieszne pieniądze. 50 zł tygodniowo na trening można wydać, tym bardziej, że można pojeździć w cieple i nie trzeba wpinać się w trenażer.

Swoją drogą tyle się nasłuchałem, że kolarstwo torowe #nikogo, a jednak sporo osób na torze było. I było to dla mnie spore zaskoczenie, bo spodziewałem się maksimum 20 osób, a było ich znacznie więcej. 

No dobra, ale może trochę o tym moim pierwszym doświadczeniu. Ogólnie, jak wspominałem we wstępie, na torze już byłem. Aczkolwiek teraz, kiedy zostałem postawiony przed faktem, że i ja na ostre koło wskakuję i będę jeździł to poczułem się trochę nieswojo. Zwłaszcza patrząc na to, jak strome są ściany toru kolarskiego. Aż trudno było mi uwierzyć, że po tym da się jeździć. Absolutnie przerażający był też dla mnie fakt, że nie miałem hamulców. Był to mój pierwszy kontakt z ostrym i idea ciągłego kręcenia i braku możliwości szybkiego zahamowania nie napawały mnie optymizmem. No, ale raz się żyje, co nie? 

Kolarstwo torowe to stan umysłu

Tak jak sobie teraz o tym na spokojnie myślę (wszak upłynęło więcej jak 24 godziny od mojej obecności na torze), to osoby uprawiające kolarstwo torowe to zupełnie inny stan umysłu niż mój. Nawet na szosie jeżdżę niezwykle asekuracyjnie i często odpuszczam sobie pedałowanie, by chociaż przez chwilę odpocząć sobie za czyimiś plecami. 

Na torze jednak nie ma o tym mowy. Nawyki wyniesione z szosy trzeba szybko usunąć i uczyć się wszystkiego na nowo. Każda próba odpuszczenia pedałowania to potencjalny upadek i ścięcie kogoś, kto akurat jedzie za Tobą. I na linii niżej. Ogólnie mam wrażenie, że głupie błędy na torze powodują znacznie większe reperkusje niż te, które popełniamy jeżdżąc szosą. I nie, upadek na deski nie jest wcale przyjemniejszy niż szlif na asfalcie. Oba bolą równie mocno i równie mocno zdzierają ciuchy i skórę. Przekonał się o tym kolega Karol.

Rower torowy jest fajny, ale trudno się na nim jeździ

Strasznie chaotyczny jest ten wpis, ale taki rozgardiasz miałem też w głowie, kiedy przebrałem się w ciuchy klubowe i delikatnie kręciłem po centralnej części toru, żeby nauczyć się jeździć na nowo. Już sam start był nieco dziwny – z reguły wpinam lewą nogę już po ruszeniu i w trakcie swobodnego turlania się. Na torze takiej możliwości nie ma i po ruszeniu trzeba trafić nogą w pedał, który cały czas ucieka. Kierownica bez klamkomanetek nie ułatwia odpowiedniego ułożenia rąk, a siodełko… no, na przyszłość będę zabierał swoje ze sobą, bo z tym z użyczonego roweru po prostu się nie polubiłem. Do tego stopnia, że po każdych 15 minutach musiałem na chwilę zejść z roweru, żeby dać chwilę odpocząć czterem literom. 

No, ale dobra. Nauczyłem się coś tym rowerem jeździć, to czas wskoczyć na tor. Po krótkim instruktażu od Rafała wjechałem na deski toru i… stopniowo nabierałem pewności. I prędkości. Ogólnie dla mnie jedyny sposób by czuć się bezpiecznie w tej dziwnej dyscyplinie, jaką jest kolarstwo torowe, to po prostu szybka jazda. Jadąc wolno po prostu nie da się wjechać na wyższe partie toru. A prawdziwa zabawa faktycznie zaczyna się dopiero w momencie wjechania na wyższe linie. Pierwszy wjazd na linię niebieską to niesamowite uczucie, a utrzymanie się w niej na zakręcie, gdzie tor jest najbardziej stromy chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Bo patrząc na to z boku po prostu trudno było mi uwierzyć, że da się tak jeździć. A jednak się da. 

Żałuję tylko, że na tor pojechałem po chorobie i po bardzo trudnym tygodniu, kiedy liczba obowiązków zawodowych po prostu mnie przytłoczyła. No, ale skoro teraz w głowie zaczyna kiełkować chęć zakupu własnego roweru na tor, to trzeba łapać każde zlecenie od klientów. Bo na horyzoncie jest jeszcze gravel dla mnie i Aśki. No i o jakimś MTB od czasu do czasu myślę. Ogólnie teraz największym problemem jest, gdzie upchnę te wszystkie rowery. I kiedy znajdę czas na jeżdżenie nimi.

A co jeśli Ty byś chciał spróbować jazdy na torze?

Pewnie czytając ten wpis gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła Ci się myśl, żeby samemu spróbować jazdy na torze. I bardzo fajnie, bo to niesamowite doświadczenie, którego każdy kolarz amator powinien kiedyś spróbować. Niestety w Polsce torów kolarskich jest jak na lekarstwo, a tych krytych to już w ogóle. Jedynym jest właśnie Tor w Pruszkowie. 

Na stronie internetowej natorze.pl znajdziesz dokładne informacje, gdzie można uprawiać kolarstwo torowe. Ogólnie raczej poza Warszawą trudno będzie pojeździć na torze w zimę.

Kolarstwo torowe nie jest dla mnie, ale jest fajnym treningiem

Kolarstwo torowe w formie widza – nie przepadam. Po prostu nie rozumiem, co się tam dzieje i tak dalej (aczkolwiek teraz, kiedy zacząłem jeździć mam wrażenie, że zrozumiałbym więcej). Ale w formie aktywności? Pokochałem całym swoim sercem. To zupełnie inny rodzaj wysiłku – takie połączenie wysiłku umysłowego z fizycznym. Nawet przez chwilę nie można dać głowie odpocząć, trzeba pamiętać o ciągłym pedałowaniu i myśleniu na kilka chwil do przodu, bo wyhamować się nie da. Dla mnie bomba, może dzięki temu przyszły sezon będzie całkiem fajnym doświadczeniem. Tym bardziej, że planuję wziąć udział w kilku wyścigach w górach – z Tatra Road Race na czele. Na razie biorę pod uwagę dystans hard, ale jeśli podczas jazdy na torze uderzę wystarczająco mocno w głowę, to może zmienię na Hell. Już wiem, kto z mojego zespołu będzie się cieszył, jeśli pojadę Hell. Ale jeszcze tej przyjemności mu nie dam.

Już teraz nie mogę się doczekać kolejnej jazdy. Żałuję, że godziny w tygodniu są dla mnie tak niedostępne. Niby 19.30 to nie jest późno, ale córka by mnie zabiła, gdybym nie czytał jej co wieczór do spania. Tym bardziej, że trzeba jej i Asi wynagrodzić te wszystkie poranne godziny, które spędziłem na rowerze z kolegami z Kolarskiej Grupy Białołęckiej.